Dotychczasowe znaki z hasłami „Nigdy nie jeżdżę po alkoholu”, „Alkohol. Tylko dla pełnoletnich” oraz „W ciąży nie piję alkoholu” zastąpią piktogramy, ilustrujące te przekazy.
Teoretycznie wszyscy wiemy, że imprezowy tryb życia ani nie jest zdrowy, ani nie sprzyja ładnej sylwetce. Doskonale zdajemy sobie też sprawę, że kolorowe drinki i niezdrowe przekąski z pewnością mają wpływ na naszą wagę – ale czy dwa niewinne piwka do grilla też? Jak to jest z tym alkoholem – tuczy on, czy to, co razem z nim jemy? Jaka ilość sprawi, że spodnie zaczną robić się ciasne? I dlaczego tak naprawdę procenty sprawiają, że tyjesz? W Polsce nie mamy dobrej kultury picia. Wśród młodzieży modne jest picie na umór – im więcej, tym fajniej; z kolei u dorosłych popularne jest picie często. Pijemy przy każdej możliwej okazji, bo przecież zawsze znajdzie się powód do uczczenia czegoś procentami – jak nie na wesoło, to na smutno, żeby poprawić humor. Nic więc dziwnego, że picie alkoholu traktujemy jako coś maksymalnie zwykłego i… tyjemy na potęgę. DLACZEGO TYJESZ OD ALKOHOLU? Warto pamiętać, że alkohol to nie woda, ani napój – i jego „przerabianie” przez organizm nie wygląda tak samo. Tyjemy od alkoholu przez kilka różnych czynników: Przekraczamy nasz bilans kaloryczny – jedno piwo to 250 kcal, dwa – 500 kcal. Jeżeli dwa czy trzy razy w tygodniu pozwalamy sobie na taki dodatkowy ‘bonus’, to w perspektywie kilku dni wychodzi nam duża nadwyżka kalorii. A jak już dobrze wiecie, nadwyżka kalorii = przyrost wagi. Towarzyszące mu przekąski i kolorowe „popity” – kolejne źródło kalorii. Dodatkowa dawka energii, która w połączeniu z kaloriami pochodzącymi z alkoholu często daje nam nadwyżkę rzędu 1000 lub więcej kalorii dziennie. Nic dziwnego, że tyjemy. Trudno to spalić treningiem lub zrekompensować mniejszym jedzeniem w ciągu dnia (poza tym, to głupie – ograniczać zdrowe jedzenie na rzecz procentów). I chyba najważniejsze – metabolizm alkoholu. Kiedy pijemy, głównym zadaniem naszego ciała staje się rozłożenie alkoholu i jego odpowiedni metabolizm. Z tego powodu, jeśli jemy coś w trakcie picia to najczęściej ta przegryzka „idzie w boczki” – ciało nie ma czasu na odpowiednie zagospodarowanie tych składników, bo jest zajęte rozkładaniem trucizny (alkoholu). Tempo naszej przemiany materii spada o około 30 %. Ciało dużo chętniej odkłada zjedzone posiłki w formie tkanki tłuszczowej. Czyli nie dość, że robimy sobie nadwyżkę kaloryczną samymi kaloriami, to dodatkowo spowalniamy metabolizm i jeszcze bardziej zwiększamy prawdopodobieństwo przytycia. Nie znalazłam badań, ale przypuszczam, że tycie po alkoholu ma też związek z hormonami i skokami insuliny (alkohol ma najczęściej wysoki IG), która hamuje lipolizę (rozkład tkanki tłuszczowej). Tutaj jest to jednak moje przypuszczenie, nie poparte żadnym źródłem. Poza tym: Badanie opublikowane w 2004 roku w Obesity Science & Practice przeprowadzane przez 8 lat na ponad 49 tys. kobiet potwierdziły wpływ alkoholu na przyrost masy ciała. Niezależnie od czynników dietetycznych oraz sportowych, zauważono równy lub większy niż 5 kg przyrost masy ciała u 78 % badanych. Podobne badania w 2003 roku, przeprowadzone na mężczyznach i opublikowane w American Society for Clinical Nutrition także potwierdziły, że osoby spożywające alkohol regularnie w średnich i dużych ilościach narażone są na spory wzrost wagi. DLACZEGO WYKLUCZYŁAM ALKOHOL ZE SWOJEJ DIETY I CO ZAUWAŻYŁAM? Nigdy nie piłam dużych ilości alkoholu – jako osoba dbająca o zdrowie, starałam się spożywać go w odpowiednich ilościach. Często wybierałam też wytrawne wino jako „,mniejsze zło”. Poza tym gdy jeszcze trenowałam wyczynowo, trener często powtarzał nam o negatywnych skutkach picia – bardzo to do mnie trafiało, tym bardziej, że było mi dane obserwować bardzo dobrych zawodników, którzy po treningu czy zawodach wyskakiwali na piwko… i w następnym sezonie biegali tragicznie. Jednak jako studentka (od dzisiaj już nie 😀 ) jestem często zapraszana na domówki, spotkania, gdzie właśnie piłam wino czy dwa piwa. Od pewnego czasu jednak nie piję w ogóle z kilku powodów, o których piszę już niżej. Po pierwsze: przygotowanie do półmaratonu (który jest w październiku). Alkohol ma bardzo duży wpływ na wydolność naszego organizmu i jego regularne spożywanie skutecznie niszczy wszystkie trudy naszego treningu. Nie zależy mi na pobiciu rekordu świata w półmaratonie, ale myśl o tych tempach czy interwałach z których wracam półprzytomna, które poszłyby na marne przez procenty mnie odpycha. Po drugie: przez jakiś czas zmagałam się z chorobą wymagającą antybiotykoterapii. Naturalnie więc odstawiłam całkowicie napoje procentowe, a po zakończeniu leczenia po prostu do nich nie wróciłam. Po trzecie: zauważyłam dużo lepszy efekt treningów – zarówno w wydolności, jak i efekt uboczny w postaci lepszej sylwetki. Przestałam puchnąć i gromadzić wodę, nie muszę też pić pokrzywy czy manipulować węglowodanami, żeby mieć lepiej widoczną muskulaturę. Jest cały czas, rano, wieczorem – nieistotne. Odnotowałam też spadek wagi – ale tutaj należy pamiętać, że jest to nie tylko efekt ograniczenia alkoholu, ale przede wszystkim zwiększenia objętości treningów (pod półmaraton). Czy jestem abstynentką? Nie. Ale nie czuję potrzeby picia alkoholu ani nie chcę tego robić – chyba, że na wyjątkowe okazje. Pamiętaj też – nie mówię, że alkohol jest zły – przeczytaj wpis do końca. CZY W OGÓLE NIE MOŻNA PIĆ ALKOHOLU? CZY ALKOHOL JEST ZŁY? No i chyba dla niektórych najważniejsze pytanie – czy w takim razie należy przerzucić się na bycie abstynentem? Nie! W odpowiednich, rozsądnych ilościach alkohol może mieć pozytywne skutki dla naszego zdrowia – między innymi zmniejszyć ryzyko wystąpienia choroby wieńcowej i chorób układu krążenia. Gdzieś czytałam też (niestety nie mogę tego znaleźć – jak znajdę, edytuję post), że abstynenci są bardziej narażeni na zawały i choroby serca niż osoby pijące rozsądne ilości alkoholu. Kluczowe jest tutaj słowo „rozsądnych”. Według WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) 20 g alkoholu dziennie dla kobiety (puszka piwa/200 ml wina) i 40 g dla mężczyzn (2 piwa /400 ml wina) pite nie częściej, niż 5 razy w tygodniu to dawka, którą można uznać za bezpieczną i bez negatywnych konsekwencji zdrowotnych. Lekarze jednak mówią o tym, że nawet takie dawki pite regularne mogą powodować uzależnienie oraz odbijać się na zdrowiu. Pamiętajmy też, że jeśli nie będziemy pilnować bilansu kalorycznego, a jesteśmy na diecie odchudzającej – nawet takie dawki mogą zniweczyć nasz postęp. Ważne – opcja „wypiję dużo, ale raz lub dwa na tydzień” wcale nie jest zdrowszą opcją! Sam alkohol nie jest zły – złe jest nasze podejście do niego. Na picie okazja zawsze się znajdzie: ważne, by nie przesadzać z tymi „okazjami” i wiedzieć, kiedy powiedzieć STOP. Butelka wina raz na jakiś czas czy dwa-trzy piwa wypite na spotkaniu nie spowodują, że na drugi dzień będziemy otyli i chorzy. Jeśli nie są to regularne czynności, a raczej wypady od czasu do czasu – można sobie postawić zielone światło. Jak w każdej rzeczy w życiu, tak i w piciu należy po prostu wiedzieć jak i ile pić. I tego wam bardzo życzę!
W ciąży nie piję alkoholu. 51 likes. Promujmy abstynencje w czasie ciąży! Nawet niewielka ilość alkoholu wypitego w ciąży może zaszkodzić dziecku!
Witam Was bardzo serdecznie. Wpis, który dziś zamieszczam, chodzi za mną od jakiegoś czasu. Spowodowane to jest, sytuacjami stresującymi, których ostatnio się namnożyło. Zaburzają one mój spokój wewnętrzny, co skutkuje gorszą dyscypliną. A także, wiąże się to również, z zaburzeniami odżywiania i snu. Tak naprawdę był to dla mnie sprawdzian. Ci, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą o moich problemach z uzależnieniami. Borykam się z nimi od wielu lat. Ale czy można powiedzieć, że jestem alkoholikiem? Tak i nie. Nie leczyłem się na alkoholizm, tylko na hazard. Odbyłem terapię jako hazardzista i nawet by mi nie przyszło do głowy, że można mnie uznać za alkoholika. Terapia dotycząca hazardu, w naszym kraju i wiedza na temat samego hazardu, jest bardzo mała. Żeby nie powiedzieć, żadna. Mam wrażenie, że większość społeczeństwa, nie ma pojęcia na temat alkoholizmu, jego wpływu na życie, na rodzinę itd. nie mówiąc o hazardzie. Jest większa wiedza, na ten temat, niż dekadę lub dwie temu. Nadal, jednak jeśli ktoś się nie zainteresuje tematem, myśli stereotypowo. Niestety, alkoholik to nie ten, co leży pijany, brudny i obdarty pod płotem, a hazardzista ten, co przegrał samochód, mieszkanie i ściga go mafia. Ci ludzie nas otaczają, są normalni, wiodą normalne życie, nie rzadko z sukcesami, co nie zwalnia ich z bycia uzależnionymi. Byłem jednym z nich. Wiodąc normalne „szczęśliwe” życie, borykałem się z uzależnieniami. Kluczem do sukcesu, jest zdać sobie sprawę, że to faktycznie ma to wpływ na moje życie i jestem uzależniony. Ja to wiedziałem zawsze, nigdy nie uważałem, że to robię, bo to lubię. Pijąc alkohol, zdawałem sobie sprawę z minusów, jakie mi to przynosi, a grając wiedziałem, że życia sobie dzięki temu nie ustawię. To po co to robiłem? Bo byłem uzależniony. Nie znałem siebie, swoich potrzeb, nie znałem i nie potrafiłem opanować swoich emocji i uczuć. Gasiłem je i sztucznie podkręcałem, alkoholem lub przez hazard a wcześniej przez narkotyki. Byłem po prostu nie dojrzały emocjonalnie i słaby. Żyłem w fikcji, że to mi pomaga, a problemy się piętrzyły. Wracając do picia alkoholu, to od wielu lat piłem rzadko. Dość sporadycznie, myślę, że od pięciu do dziesięciu razy na rok. Można uznać to za alkoholizm? Kiedyś stanowczo powiedziałbym, że NIE. Dzisiaj mam inne zdanie. Skoro każdy mecz, na który się udawałem, impreza, sylwester, wesele, urodziny, imieniny itd. były z góry przesądzone, że będzie pite. Tzn. że coś jest nie tak. Skoro potrafiłem upić się, że na drugi dzień nie pamiętałem wszystkich wątków, budziłem się na ogromnym kacu lub głupio mi było za to co mówiłem i jak się zachowywałem. Oznacza to, że miałem również z tym problem. Nie ważne, że było to zaledwie kilka razy w roku. Nie każde wypicie kończyło się takimi akcjami, ale nawet jedna taka sytuacja na rok to o jedną za dużo. Lecząc się z hazardu trzeba być bardzo wytrwałym, gdyż każdy terapeuta, każda terapia oparta jest na mechanizmie alkoholizmu. Większość materiałów i wykładów mówią o alkoholu a hazardzista musi sobie zamienić słowo alkohol na hazard. Jest to uciążliwe i daje hazardziście przeświadczenie, że jego to nie dotyczy. Błędne myślenie, bo faktycznie mechanizm jest ten sam, przy wszystkich uzależnieniach. Tak samo się rozwija i pogłębia. Ale dzisiaj chce się skupić na alkoholizmie. Chociaż się broniłem przed tego rodzaju terapią i również uważałem, że mnie to nie dotyczy, że ja taki nie jestem. To chciałem słuchać i poznać również uzależnienie od alkoholu. Im więcej słuchałem, tym więcej rozumiałem chorobę, na którą zapadł mój ojciec. Im więcej słuchałem tym więcej wiedziałem, jak alkohol jest zgubny i zdradziecki. Zdaje sobie sprawę, że myślenie większości ludzi jest zupełnie inne. Nie widzą nic złego w obecności alkoholu w ich życiu i w życiu ich dzieci. I ja nie mam zamiaru nikogo oceniać i przekonywać. Mówię o sobie i swoich doświadczeniach z alkoholem. Przeżyłem na własnej skórze chorobę alkoholową w rodzinie i zarzekałem się, że nie będę taki jak tata. I co? I prawie byłem taki sam jak ON. Na nic się zdało mówienie, ostrzeganie i ciężkie przeżycia. Nie zraziło mnie to do alkoholu, wręcz przeciwnie, wszechobecna jego obecność w moim dziecięcym życiu, zakodowała mi w głowie, że to normalne. A to normalne nie jest. Czy każdy wypad nad jezioro z dziećmi, rybka nad morzem lub gofr w schronisku w górach, musi łączyć się z piwem? Czy na każdym weselu lub witając Nowy Rok musi być alkohol? Kiedyś myślałem, że tak. Dzisiaj mam inne zdanie. Przecież alkohol pije się po coś. No właśnie, tylko po co? Aby mieć lepszy humor? Może, żeby się odstresować? Albo lepiej tańczyć? Być odważniejszym? Bo wypada? Albo, żeby uczcić sukces lub zapić smutki? Itd. Ja już tego nie potrzebuję, jestem szczęśliwy bez tego. Nie muszę pić, aby mieć lepszy humor, wystarcza mi ten, co mam. Odstresować można się na wiele innych sposobów, nie zaburzając pracy mózgu, środkami chemicznymi. Od czasu jak nie piję okazuje się że lepiej tańczę i czerpię z tego większą satysfakcję niż wcześniej. Gdy nie piję jestem pewny siebie i mam odwagę mieć swoje zdanie więc nie robię tego co wypada tylko to co uważam za słuszne. Moim sukcesem jest moje życie wiec, dlaczego miałbym je opijać i rujnować? A smutki? Muszą być, aby po nich mogła przyjść radość, po co to zaburzać? Można by tak w nieskończoność, ale po co? Każdy ma swoje zdanie i prowadzi swoje życie tak jak uważa za słuszne. Gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo nie było by dobrze na świecie. Każdy ma prawo do swojego zdania, pamiętajcie, tylko aby nie budować własnego ja na umniejszaniu innych. Nie myśl, że Ty tak nie masz, że jesteś lepszy, że Ciebie to nie dotyczy. Zawsze znajdzie się ktoś w gorszym położeniu albo lepszym. Równanie do nich w jedną lub drugą stronę to droga donikąd. Tego nauczyłem się na terapii. Na początku myślałem, że jestem lepszy, że u mnie tak źle nie jest. Że ja to tylko taki mały hazardzista, bez problemów, jak Oni. Przecież mam gdzie mieszkać, mam pracę, mam rodzinę, mam co jeść, jestem zdrowy. Mam wspaniałą córkę i prowadzę normalne życie. Zastanawiałem się co ja tam robię? Ale słowa jednego z terapeutów szybko sprowadziły mnie na ziemię i zmieniły moje myślenie. Jestem wdzięczny sobie, że dałem sobie szansę na inne życie. Zrozumienie przede wszystkim siebie i tego, co wokół mnie pozwoliło uwolnić się od wszystkiego złego, co było w moim życiu. A gdybym skupił się na innych, to mogłoby się wydawać, że po co ja się leczę? Przecież u mnie nie jest tak źle, po co zmieniać swoje życie, skoro inni marzą, aby mieć takie jak ja. Kiedyś interesowała mnie opinia innych ludzi, bałem się powiedzieć o swoich problemach. bałem się że mnie ocenią, że jestem słaby, że sobie nie poradziłem. Że będą czuć się lepszymi ode mnie, że będą się litować nade mną. Głupie to było. Nadal szanuje i liczę się z innymi, ale już na innych zasadach. Jeśli ktoś czuje się ode mnie lepszy, bo potrafiłem się przyznać, że jest mi w życiu źle i chce to zmienić, to ładnie ma nasrane w głowie, taka osoba. Ja już nie patrzę na innych, sam sobie jestem kapitanem i to ja wyznaczam kierunek. Nie równam do tych, co na górze i nie czuję się lepszy od tych, co na dole. Jestem sobą i sobą chcę pozostać. Nie to, co posiadam i kim byłem świadczy o tym kim jestem teraz. Wyznacznikiem mojego szczęścia jestem ja sam a nie to kim się otaczam i w jakim środowisku żyję. Od kiedy nie piję, nie gram, nie ćpam moim jedynym celem jest żyć. Nie gonię za życiem, za dużo lat mi umknęło abym nadal je marnował. Cieszy mnie każda wolna chwila i właśnie dlatego nie piję. W sumie nie piję alkoholu w żadnej postaci od 20 miesięcy. Wiele było w tym czasie okazji, aby wypić, ale zapewniam Was, że lepsze one były na trzeźwo. Nie piję, bo nie potrzebuję, bo szkoda mi życia na odurzanie się. Chce być sobą a alkohol nawet w małych ilościach zmieniał mnie w kogoś innego. Nie piję, bo to jest moja siła. Jestem dumny z siebie, gdy mogę uczestniczyć w weselu, świetnie się bawić i czując, że nie kieruje mną flaszka na stole. Nie piję, bo nie lubię smaku alkoholu w ustach pomieszanym z dymem papierosowym. Nie piję, bo nie chcę, a nie że nie mogę. Nie piję, bo mi to przeszkadzało, w życiu, w relacjach, w zdrowiu. Nie piję, bo nie muszę, bo mogę nie pić. Nie piję, bo skoro jest tak dobrze to po co się odurzać. Nie piję, bo uwielbiam weekendowe poranki przy śniadaniu z rodziną. Nie piję, bo wolę pieniądze wydawane na alkohol i papierosy wydać na nasze zwierzaki. Nie piję, bo to mój wybór. Mógłbym tak w nieskończoność…. Jestem dumny, że w ostatnim cięższym okresie nie pojawiła się u mnie chęć na granie lub alkohol. Przeszedłem ten sprawdzian doskonale, kilka punktów do poczucia wartości i pewności siebie podskoczyło. Radzę sobie doskonale, ale nadal Wiem Kim Jestem i nie przestaje nad tym pracować. Kilka kilo przybrałem, ale to jest życie, takie problemy chcę mieć. Moje życie nie jest doskonałe i ja również nie jestem doskonały, ale kocham życie i kocham siebie. Akceptuje, doceniam i jestem wdzięczny, co nie znaczy, że się już nie rozwijam. A Wy? Może warto się zastanowić jaką rolę w Waszym życiu spełniają używki. Może większą niż Wam się wydaje. Może jednak to one kierują waszym życiem, decydują o Waszym nastroju i samopoczuciu. A Wy żyjecie w fikcji, że to lubicie i że to Wam w niczym nie przeszkadza. Założę się, że nie jedna osoba z Was to czytając pomyśli, „mnie to nie dotyczy”. I oby tak było, oby się nie okazało kiedyś, że jednak dotyczyło. Pamiętajcie alkoholik, hazardzista, narkoman to nie tylko Ci na samym dole. Tak jak nie każdy piłkarz, gra w lidze mistrzów. Życzę udanej trzeźwej niedzieli.
Nie ma też powodu do wstydu, w końcu nikt nie planował, że stanie się alkoholikiem. Pomocne powstrzymaniu się od pierwszego kieliszka jest stosowanie programu "24 godziny" czy inaczej "Dziś nie piję". Jest to bardziej realne i prostsze do spełnienia niż długofalowa obietnica.
Detoks. Słowo, które wprowadza niezręczne pomrukiwanie i kojarzy się jednoznacznie negatywnie. Robisz detoks, więc masz problem z alkoholem albo z narkotykami. Ewentualnie kupiłeś w Mango plastry Aikido. Jakiś czas temu zdecydowałem się na swój pierwszy alkodetoks. Czas idealnie mi zagrał, bo właśnie wróciłem z urlopu — miksu pubowania i wyjazdu na domek połączonego z odwiedzinami u kolegi — a już w perspektywie miałem Bracką Jesień w Cieszynie. Postanowiłem ten okres pomiędzy jednym piciem a drugim piciem przeznaczyć na odciążenie wątroby. Na detoks. Trwał dokładnie 2 tygodnie i 3 dni. Założyłem, że nie może być za krótko, ale też bez przesady, że stronię od alkoholu do Andrzejek. Ile alkoholu wypijałem dotychczas? I tak mniej, niż jakiś czas temu. Tak najchętniej odpowiadałem tym, którzy pytali. Mam ojca alkoholika, więc z alkoholem powinienem uważać. Raczej nie piję w każdy weekend; co sobotę nie zgonuję na wersalce, rzygając do miski. Owszem, miewam kaca, nawet po 2 piwach wieczorem. Nie przeholowuję, a w tygodniu — jeżeli nie ma czego „opijać” — nie piję ani kropli. Imieniny wujka kolegi z technikum nie są żadną okazją, by się napić. Promocja na dżem truskawkowy w pobliskim Tesco również nie. Jakiś czas temu założyłem, że alkohol staram się spożywać tylko raz w tygodniu. Detoks nie był mi więc potrzebny, aby spojrzeć na weekendowe picie z zewnątrz. Aby zobaczyć upodlonego co piątek człowieczka, robiącego głupoty. Był mi potrzebny, bo chciałem sprawdzić, jak się poczuję. Czy coś się zmieni w moim samopoczuciu i psychice. Postawiłem 3 konkretne pytania: Czy będę umiał wytrzymać bez alkoholu? Czy wyjście ze znajomymi będzie trudniejsze albo nieprzyjemne bez alkoholu? Czy poczuję się o wiele lepiej? Ciekawi, czy coś się zmieniło? Jeszcze momencik, bo ważny jest też odpowiedni setting :) Jak radzić sobie bez alkoholu? Brzmi jak pytanie rodem z AA? Nie jest jednak bezpodstawne! Był to sierpień. Słońce — jak mu się zachciało — wyglądało zza chmur. Wychodziło się wspólnie na plażę marznąć w 20°C, bo tegoroczne lato nad morzem było miksem późnej wiosny z wczesną jesienią i coś mu się nieźle poprzestawiało. Wszyscy inni brali z Fresha korpolagera czy nalewkę (Soplica, my love!), a ja o suchym pysku siedzieć nie zamierzałem. Wymyśliłem więc, że będę popijał piwa bezalkoholowe. Miały jednak za silną konotację ze zwykłym piwem, a do tego są ohydne i po jednym masz ochotę wylać resztę do kranu. Olałem to. Przerzuciłem się na kwas chlebowy i to był strzał w dziesiątkę. Dawno nic mi tak nie smakowało! Jest to jednak trunek specyficzny, dla większości niepijalny, przygotowałem więc małą listę zamienników. Niekoniecznie zdrowych, ale 4-pak na plaży do najzdrowszych też nie należy. Wśród zamienników alkoholu wybierałem spośród: soków NFC dobrej jakości (bezpośrednio tłoczone), napojów izotonicznych, mrożonych herbat, kefirów, maślanek, mlek acidofilnych (naturalnych) wysokozmineralizowanych wód mineralnych, soków warzywnych (buraczkowy, marchwiowy, wielowarzywny), soków „modnych” (np. z nasionami chia) i wód funkcyjnych (np. Oshee Witamin Water) Moim ulubieńcem został jednak kwas chlebowy, wymiennie z sokami warzywnymi. Taki karton soku pomidorowego to 200 kcal. Dobre i nie tuczy, a do tego mnóstwo potasu. Czy porzucenie piwa stanowiło jakiś problem? Absolutnie nie! Psychika raz, że mówiła mi „hej, stary, to zdrowsze!„, to jeszcze piłem coś nierzadko smaczniejszego od najlepszego piwa, jakie byłbym w stanie kupić w sklepie. Sok pomidorowy z tabasco jest lepszy od każdego eurolagera, a kwas chlebowy swoim aromatem miażdży każde ciemne piwo z osiedlowego marketu. Przejdźmy jednak do najważniejszego. Odczucia psychiczne i fizyczne po odstawieniu alkoholu Mógłbym wymieniać i wymieniać, skupię się jednak na tych najwartościowszych. Nie odczułem skutków negatywnych. Możecie się śmiać, ale alkohol to przecież substancja o działaniu psychoaktywnym. Piję go regularnie od lat, więc odstawienie po takiej ekspozycji powinno mieć na mój organizm jakikolwiek negatywny wpływ. Tak mi się zdawało. Nic. Zero. Żadnych drgawek, wzmożonej potliwości, majaków sennych, białych myszek, spadku serotoniny, bólów głowy czy rozkojarzenia. Nic z tych rzeczy. Nie płakałem też, bijąc pięściami w drzwi pobliskiej modrowni, celem oszmacenia 3 Warek z syropem (bo inaczej tego świństwa się pić nie da). Nie wyrywałem się też wieczorem pod Fresha i nie lizałem szyby z Krupniczkiem bijącym po oku blaskiem wódczanym niczym na polach lubelszczyzny lśniące pszenicy łany. Za to lista pozytywnych skutków zaskoczyła mnie jak ceny masła w hipermarkecie. Gotowi? Poprawiła się jakość snu — i tak śpię mocno i nie budzę się w nocy, ale zasypiałem jeszcze szybciej. Rano wstawałem bez zamułki, łatwiej łapałem „rytm dnia”. Nie było może tak, jak w reklamach kaw rozpuszczalnych z amfetaminą, ale o wiele chętniej ruszałem do pracy. Ani razu nie obudziłem się „zaklejony”. Czułem się bardziej zmotywowany i gotowy do działania w ciągu dnia — miałem ochotę pisać, pracować, robić ciekawe rzeczy. Do głowy wpadało więcej pomysłów. Byłem bardziej rozgadany (przerąbane, bo i tak sporo gadam), robiłem więcej planów i wszystkim bardziej się cieszyłem. Trochę jak na jakiejś fazie. Lekki serotoninowy rush. W ciągu dnia nie odczułem ani razu spadku energii — cudowne uczucie. Po posiłku czy pod wieczór nierzadko łapie się lekką zamułkę. Na 2 tygodnie zapomniałem, jak to jest chcieć położyć się na chwilę w dzień. W ogóle tego nie było. Jak ręką odjął. Nie bywałem senny i przymulony — a w ciągu dnia czasami energetycznie „tąpnę” i idę po kawę. W zasadzie mógłbym nie pić kawy czy yerby. Przez cały dzień utrzymywałem stały poziom energetyczny, zamiast klasycznej sinusoidy. Więcej się uśmiechałem — czerpałem więcej przyjemności z codziennych czynności i czułem się po prostu lepiej. Nie twierdzę, że stałem się z dnia na dzień mówcą motywacyjnym i wulkanem energii, jednak gdyby w skali 1 do 10 zobrazować moje samopoczucie przed detoksem, to oscylowałoby ono między 5 a 7. Po detoksie było to między 7 a 8. Spory skok, za darmo, bez stymulantów, lekarza i tabliczki czekolady dziennie. Ktoś powie: „człowieku, ale jak nie piłeś w tygodniu, to przecież we wtorek powinieneś być jak nowy!” I tutaj leży pies pogrzebany. Jak się dobrze popije, to okazuje się, że człowiek przez 4-5 dni dochodzi do siebie. W piątek masz powera na imprezę, w sobotę umierasz i w czwartek czujesz się okej. Koło się zatacza, znów jest piątek i walisz cztery shoty Żołądkowej pod tatara. Nie mówię, że każdy tak ma, ale u mnie się sprawdziło. Do tego dochodzi niedospanie z weekendu. Dodatkowe obserwacje detoksowe Prócz pozytywnego wpływu na kondycję psychofizyczną, odnotowałem również: Spadek wagi — piwo tuczy (bezpośrednio i pośrednio), a ponadto wzmaga apetyt. Po kefirze nie miałem ochoty na hot-doga z Orlenu czy kebsa. Zaoszczędzałem kalorie na piwie. Wątroba i układ hormonalny pracował lepiej, a odstawiając alkohol, skupiałem się też na tym, aby przy okazji sensownie jeść. W 2,5 tygodnia spadł około 1 kilogram. To sporo. Inni pili w moim towarzystwie mniej, albo wcale — mega zaskoczenie! Kiedy rezygnowałem w sklepie z alkoholu, ktoś stwierdzał, że w sumie nie musi tych dwóch piwek. Następowała reakcja łańcuchowa, aż ostatnia osoba nie chciała pić sama i też wybierała zamiennik. Na pewno pomagał tu fakt, że trzymam się z dość „fit” ekipą, a nie z moczymordami, chcącymi napić się przy każdej okazji. Zamieniliśmy spotkania przy alkoholu na spotkania przy czymś innym — najlepiej wypada tutaj deska serów. Dobre sery są tak intensywne, że nie ma ich co niszczyć alkoholem. Polecam! Po zakończonym detoksie miałem o wiele słabszy łeb — alkohol szybciej do mnie trafiał i szybciej upijał. Nie umiałem tego ogarnąć. Odczułem to, kończąc detoks. Wieczorem miałem Polskiego Busa do Katowic, wypiłem więc u kolegi butelkę lekkiego białego wina na „zmułkę”. Przed detoksem byłbym lekko podpity, a tutaj już w tramwaju poczułem się na konkretnej bombie. W Katowicach obudziłem się skacowany i wymięty. O tyle dobrze, że większość trasy przespałem. Niezwykle ciągnęło mnie do dobrego piwa — taka przerwa spowodowała, że czytając recenzje kraftów niemalże śliniłem się do monitora. Wyobrażałem sobie smaki i aromaty. Od natłoku aromatów odpoczął mój mózg. Pamiętacie swoje pierwsze dobre piwa? Czułem się podobnie jak na początku kraftowej drogi. A to tylko 2,5 tygodnia. Piwo sprawiało mi jeszcze większą frajdę. Obserwacja: powiedz ludziom, że robisz detoks. Uznają, że masz problemy z alkoholem, skoro podejmujesz radykalne kroki. Ale na co dzień, jeżeli popijasz piwo, także uważają, że to źle. Że popijanie na co dzień prowadzi do alkoholizmu. W naszym kraju jedynym normalnym wyjściem wydaje się więc upodlenie raz na tydzień. To jest spoko, wtedy jesteś normalny ;) Spostrzeżenie z pubów i multitapów Postanowiłem poświęcić osobny akapit obserwacji z miejsc piwnych. Dwie kwestie bardzo mnie uwierały i mam nadzieję, że właściciele na przykład multitapów wezmą sobie do serca moje uwagi. Rozumiem doskonale, że do burdelu nie idzie się potrzymać za rękę. Do restauracji nie wchodzę po kebaba, a jeśli chciałbym poczytać w ciszy, raczej ominę kluby nocne z muzyką elektroniczną. Jednakże gastronomia, mająca na celu dostarczenia miejsca do spotkań towarzyskich, powinna wyjść choć trochę naprzeciw oczekiwaniom klientów i pomyśleć o pewnej kwestii. O napojach bezalkoholowych. Większość dobrych knajp z piwem nie zwraca chyba na to uwagi, ale jako koleś na detoksie w mig dostrzegłem problem. W multitapach i pubach nie ma sensownych alternatyw dla alkoholu. Wybór ogranicza się przeważnie do jednego hipsternapoju, drugiego hipsternapoju i ewentualnie Coca-Coli z tak kosmiczną marżą, że miałem ochotę przerwać detoks i wypić lekkiego kwasa. Cena za butelkę piwa wyższa o te 2-3 złote jest zrozumiała. Ale podbijanie ceny za buteleczkę Fanty do horrendalnych 6 czy 7 złotych i zrównanie jej niemalże z piwem to jakiś absurd. Pomijam już hipsterskie lemoniady, gdzie płaci się za to, że trzymasz marketing w dłoni. W ogóle Yerbata czy Mio Mate — jeśli ktoś pija yerbę — to jest śmiech na sali odbijający się długim echem. Nie rozumiem, dlaczego na miejscu nie można zaserwować kwasu chlebowego, podpiwku, nieszczęsnego Radlera, Hopiniad, wód chmielowych czy podobnych specyfików. Mrożonej herbaty chociażby. Piw bezalkoholowych praktycznie też nie ma, ewentualnie Bavaria za gruby hajs. Podziękuję. Czy ktoś zechce mi to wyjaśnić? Może taka jest polityka w każdym prawie lokalu? Może komuś to nie na rękę? Druga obserwacja — w sklepach brakuje dobrego piwa bezalkoholowego i niskoalkoholowego. Ta nisza jest wciąż niezagospodarowana! Od kormoranowego „1 na 100” nikt nie pokusił się o podobne pierdzielnięcie. Piwa bezalkoholowe są okropne, każdy Radler 0% smakuje lepiej od nich. Alternatywą zostają lemoniady chmielowe, wody chmielowe, podpiwki i kwasy chlebowe (jeśli ktoś lubi). Dla kogoś, kto chciałby poczuć smak piwa, nie ma jednak wyjścia. Może wybrać między jedną wodą z brzeczką a drugą wodą z brzeczką. Czy wiecie, że dorwanie kwasu chlebowego nawet w hipermarkecie graniczy z cudem? Dlaczego więc nie zostać abstynentem? I tu Was nieźle zaskoczę. Były chwile, kiedy rozważałem taką opcję :) No dobra, może nie całkowitą abstynencję, ale odpowiednik fleksitarianizmu. Alkohol tylko przy odpowiedniej okazji, a na co dzień kranówa. Kwas chlebowy zamawiałbym na cysterny, a obok bloku otworzyłbym fabrykę soków Dawtona czy innej Fortuny. Nie zostałem i nie zostanę abstynentem, bo lubię wypić dobre piwo czy whisky w towarzystwie. Po detoksie spojrzałem jednak całkowicie inaczej na alkohol. Zauważyłem, że przez cały czas podtruwa organizm i przekonałem się, że można bez niego żyć. Dokonałem również kilku obserwacji społecznych. Postanowiłem też jeszcze bardziej ograniczyć alkohol. To przyszło samo. Uznałem po prostu, że nie warto tak często pić. Każdemu z Was polecam taki detoks. Większość z Was nie podejmie się próby, wielu by się zapewne nie udało. I to ostatnia obserwacja. Skoro nie jesteśmy alkoholikami, to dlaczego tak trudno zrezygnować nam z alkoholu choćby na tydzień…? Spodobał Ci się ten tekst? Uważasz, że obserwacje poczynione na detoksie są wartościowe? A może sam chcesz podjąć się takiego odtruwania? Pacnij w like, abym wiedział, że komuś „wjechałem na psychikę” :) PS > Na początek przyszłego roku planuję miesięczny detoks :)
Czuję się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale też chłopaków z zespołu, za muzykę, którą piszemy, za koncert i jego prowadzenie, za kontakt z publicznością. Nie lubię być na scenie pod jakimkolwiek wpływem. Odpowiadając zupełnie szczerze - nie piję alkoholu podczas koncertu i przed koncertem. On zabiera pole widzenia, taką
Mitomania to zjawisko dość powszechnie występujące i to nie tylko u alkoholików. Pojęciem tym określa się patologiczne kłamstwo, czyli najprościej mówiąc, mitomania polega na permanentnym kłamaniu. Przeczytaj nasz artykuł i dowiedz się, czym jest mitomania u alkoholika i jak można z nią różni się mitomania od kłamstwa?Jaki związek z mitomanią ma alkoholizm?Kto najbardziej cierpi na mitomanii alkoholika?Jak leczyć mitomanię u alkoholika?Czym objawia się mitomania u alkoholika? Mitomania to zaburzenie osobowości, które objawia się skłonnością do patologicznego kłamania oraz fantazjowania na swój temat. Przejawia się tworzeniem nieprawdziwych historii na temat swojego życia, stanu zdrowia, osiągnięć. Osoby borykające się z mitomanią swoimi kłamstwami zazwyczaj ulepszają siebie samych, pokazując się jako ludzie lepsi niż są w rzeczywistości. Czynnikami stymulującymi rozwój mitomanii bardzo często są traumatyczne doświadczenia lub nałogi, takie jak alkoholizm czy narkomania. Uzależnienia, nawet zażegnane, uzasadniają skłonności do uciekania się w świat bajkowych fantazji, w których to rzeczywistość ma jasne barwy. Czym różni się mitomania od kłamstwa?Warto zdać sobie sprawę z tego, że mitomania to nie jest zwykłe kłamstwo. Mitoman bardzo często nie zdaje sobie sprawy z tego, że kłamie. W przeciwieństwie do kłamstwa, które ma charakter celowy, inicjacyjny i służy osiągnięciu konkretnych korzyści, mitomania nie ma żadnego konkretnego celu. Mitoman tworzy własną wizję siebie oraz swojego życia i co najważniejsze – jest w tym bardzo przekonujący. Osoby z takim zaburzeniem często nie rozpoznają prawdy od kłamstwa. Co więcej, mitoman zwykle przeciwstawia się wszelkim próbom polemiki, jakie pojawiają się ze strony osób, chcących udowodnić mu nieprawdę. Jaki związek z mitomanią ma alkoholizm?W swoim życiu alkoholicy stosują całą masę zaprzeczeń, tłumaczeń, wizji. Wypierają problem i udają, że go nie ma. Alkoholik żyje w iluzji, co fachowo określa się mechanizmem iluzji i zaprzeczenia. Świat marzeń, złudzeń i nierealnych planów wypiera logiczne myślenie. Osoba uzależniona utwierdza siebie i innych, że przecież w jej zachowaniu nie ma nic złego. Chory tkwi w przekonaniu, że jego problem alkoholowy nie dotyczy. Przecież on może przestać pić w każdej chwili i święcie wierzy w to, że jak postanowi ,,od jutra nie piję”, to tak będzie. Osoba uzależniona szuka ciągle tłumaczeń dla swojej żony, pracodawcy, rodziców. Alkoholik potrafi w chwilę znaleźć powód, dlaczego nie zjawił się w pracy, dlaczego nie odebrał dzieci z przedszkola czy nie zrobił zakupów. Często nawet tak potrafi zniekształcić rzeczywistość, iż winą za swoje picie obarcza najbliższych. W świecie iluzji trudno jest dostrzec powody, dla których warto jest zerwać z nałogiem. Łatwo jest natomiast znaleźć wiele pretekstów, by znowu zacząć pić. Można więc śmiało powiedzieć, że osoba uzależniona od alkoholu żyje w permanentnym kłamstwie, czyli tworzy własną wizję siebie i swojego życia, w którym to alkohol jest na pierwszym miejscu. Mitomania pozwala alkoholikowi sięgać po alkohol i nie stawiać czoła najbardziej cierpi na mitomanii alkoholika?Osobami szczególnie narażonymi za manipulację ze strony alkoholika są jego najbliżsi – żona, dzieci, rodzice, przyjaciele. To oni chcą najbardziej pomóc uzależnionemu wyjść z nałogu, jednak on robi wszystko, by im w tym przeszkodzić. Wtedy może bezkarnie pić, a winą za swój stan obarczać innych. Niestety, oprócz mitomanii, uzależniony często stosuje inne, zdecydowanie gorsze techniki, takie jak przemoc psychiczna czy fizyczna. Każdą z tych metod stosuje wtedy, gdy mu zależy, aby się napić i nie ponieść żadnych konsekwencji. Jak leczyć mitomanię u alkoholika?Leczenie mitomanii u alkoholika wiąże się z podjęciem terapii odwykowej. Najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym krokiem wychodzenia z nałogu jest uświadomienie osobie uzależnionej, że jest chora i nakłonienie ją do podjęcia terapii uzależnień. Nie istnieją żadne farmakologiczne środki walki z alkoholizmem. Najefektywniejszą formą leczenia choroby alkoholowej są terapie indywidualne i grupowe prowadzone w formie zamkniętej. Leczenie uzależnienia ma na celu nauczenie chorego życia bez alkoholu, zmianę jego zachowań społecznych. Podczas terapii uzależniony poznaje sposoby na pokonanie głodu alkoholowego, dowiaduje się, jak radzić sobie w codziennych sytuacjach bez sięgania po trunki. Źródła:,,Medyczne aspekty uzależnienia od alkoholu”, pod red. M. Wojnara, Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Warszawa 2017.,,Alkoholizm: mianownictwo, rozpoznanie, leczenie i zapobieganie”, Jaroslav Skála, Państ. Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1966.
Odstawienie substancji psychoaktywnych, jaka bez watpienia jest alkohol, powoduje wystapienie objawow abstynencyjnych. Jednym z tych objawow jest bezsennosc. Wnioskujac po tym co napisalas, jestes
Nie piję kawy już jakiś czas. Tak, tak… do niedawna i ja byłam pod wpływem tych niby walorów. Kawusia pachnąca, czarująca, do konsumpcji zachęcająca – tak ją hołubiłam. Kawa nałogowym kofeinistom kojarzy się z przyjemnością, tą szczególną chwilą, która jest nagrodą w ciągu dnia. Podobnie ma się rzecz z papierochami. Potrafię to nazwać bo byłam pod wpływem obydwu nałogów i teraz z perspektywy czasu jak już nie mają one nade mną władzy wiem, że życie bez nich jest lepsze a na pewno zdrowsze. Niemało jednak kosztowało mnie dojście do tego etapu na którym jestem obecnie, czyli pełnej świadomości i akceptacji faktów dot. skutków ubocznych jakie niesie za sobą kofeinizm i nikotynizm. Pewnie zostanę zlinczowana za ściąganie kawki z piedestału no ale taki mój wybór i możliwe że po przeczytaniu moich wypocin spojrzycie trochę inaczej na tego czarnego diabła w porcelanowej filiżance. Zapraszam więc na kawkę po mojemu 😉Już rok temu ograniczyłam kawkę z dwóch szklanek do jednej. Piłam jednak nadal. W pewnym momencie jak zabrakło mi kawusi i po obiadku /bo zawsze odprawiałam ten wątpliwy ceremoniał tuż po obiedzie/ poczułam się okropnie. Byłam znużona, zmęczona, ospała i nie do życia. Zaznaczam, że obiadek był pokroju lekkiego więc to nie on był winowajcą. Po prostu nie pobudziłam sztucznie swojego organizmu kofeiną. Następnego dnia miałam już kawkę i jak co dzień przystąpiłam do poobiedniego rytuału sączenia czarnego szatana. A jak, żeby mieć przypływ energii i nie czuć się jak zombie. Oczywiście poczułam się lepiej. Jednak ten dzień bez kawy dał mi kopa do że bez kofeiny nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Postanowiłam więc całkiem pozbyć się tego zgubnego nałogu. Zrobiłam to ostrym cięciem. Z dnia na dzień po prostu przestałam pić kawę. Wcale, zero, nic kofeiny w moim życiu. Na początku było ciężko, znużenie i ospałość było bardzo męczące. Zmuszałam się do ćwiczeń fizycznych ale czułam się bardzo osłabiona. Faktycznie po kofeinie ćwiczy się bardzo fajnie. No ale postanowiłam więc się tego trzymałam. Z dnia na dzień było lepiej. I jakoś udało pozbyć mi się szatana w filiżance 🙂 z czego jestem bardzo powodem mojej decyzji było pozbycie się nałogu, gdyż stwierdziłam że przez wiele lat trzymał mnie w swoich szponach. Po drugie pobolewał mnie brzuch i szukałam przyczyny. Po drodze wyeliminowałam gluten, nabiał a dalej mnie pobolewało. Szukałam więc nadal przyczyny w tym co spożywam codziennie, padło więc i na kawę. O dziwo już po trzech dniach moje WIELOLETNIE dolegliwości jelitowe po prostu minęły. Nigdy nie kojarzyłam ich z kawą, musiałam do tego po prostu produkowana jest przez rośliny w celu zwalczania wszelkich nieproszonych gości. Działa jak pestycyd. Dlaczego więc dla człowieka miałaby być remedium na wiele przypadłości jak to przedstawia lobby kawowe?I powód dlaczego nie piję kawy – podrażnienie jelit i żołądka Tak więc pierwszym powodem było podrażnienie jelit i żołądka mimo, że nigdy nie piłam kawy na czczo. Kofeina ma jednak związek z bólami jelitowymi czy tworzeniem się wrzodów. Posiada odczyn kwaśny i zaburza alkaliczne PH jelit, co wiąże się z upośledzeniem działania kosmków jelitowych i treści pokarmowe nie są odpowiednio wchłaniane. Sprzyja wzdęciom, niestrawności oraz zwiększa ryzyko powstawania raka jelita grubego. Krew nie jest odżywiona i może dojść do niedokrwistości. Dodatkowo regeneracja wszelkich organów, mięśni czy kości jest w znacznym stopniu utrudniona. Kwestie jelitowo-żołądkowe przerabiałam na sobie i widzę związek ze stanem jelit a piciem powód dlaczego nie piję kawy – sztuczny stres w związku z podwyższeniem hormonów stresuKawa powoduje stres. Tak – to pobudzenie, energia którą czuje się po jej wypiciu jest niczym innym jak sztuczną stymulacją emisji adrenaliny, która powinna pojawiać się jedynie w ekstremalnych warunkach np. faktycznego zagrożenia życia. Jak widać fundujemy sobie stres aby się ożywić i dodać animuszu. To jakieś nieporozumienie. Faktycznie pamiętam jak po wypiciu kawki tętno wzrastało, chęć drzemki odpadała, robiło się po prostu dobrze. Jednak to przyspieszone tętno zaczęło mi również przeszkadzać gdyż było to nienaturalne. Kofeina stymuluje układ nerwowy i nadnercza więc stąd takie samopoczucie. W związku ze sztucznie wytworzonym stresem procesy trawienia zostają spowolnione lub zatrzymane. Nie dziwne, że po kawie tak dobrze mi się ćwiczyło, adrenalina podnosi możliwości fizyczne aby móc ratować tyłek np. przed dzikim zwierzem 🙂 . Moja psinka jak wąchała kawę to tylko łepek odwracała z niechęcią. Warto obserwować zwierzęta, choć niektóre tak jak i ludzie mogą mieć zaburzone zmysły i lubią podjadać strawę dla nich nie przeznaczona np. takie lody czy tym bardziej trującą dla psów mechanizm działa w następujący sposób, najpierw zostaje pobudzone wydzielanie adrenaliny a jeśli stres trwa nadal a trwa bo kofeinę do organizmu przecież dostarczamy systematycznie w regularnych odcinkach czasu, zostaje wydzielany kortyzol, który zaburza funkcjonowanie całego układu nerwowego. Jeśli myślicie, że kofeina rozbudza umysł itp. to jesteście w błędzie. To hormony stresu i strachu wydzielone poprzez stymulację kofeiną i procesy jakie w związku z nimi dzieją się w organizmie, odpowiedzialne są za taki stan rzeczy. Jeśli taki stan trwa długo jest zagrożeniem dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Między innymi powoduje zakłócenie równowagi poziomu glukozy, przez co zwiększa się odporność na pewnym czasie organizm przyzwyczaja się do takiego stanu rzeczy i po prostu odpuszcza. Tak rodzi się nałóg a jego skutki uboczne to np. zmniejszenie metabolizmu, niepokój, depresja, przyspieszone starzenie, zaburzenia rytmu serca, bóle głowy, bezsenność itd….Niemożliwym jest aby wieczny stan stresu w organizmie był pożądany. Stres i procesy biochemiczne z nim związane zarezerwowane są wyłącznie na sytuacje ekstremalne. Po tym czasie organizm wraca do swojej „normalnej” bezstresowej natury. Logicznym zatem jest, iż sztucznie go wywołując przez dłuższy okres czasu, działamy jedynie na jego kawę mamy wrażenie że się lepiej czujemy jednak zamiast odpocząć gdy naprawdę jesteśmy zmęczeni sięgamy po kolejną filiżankę z kofeiną i tak w kółko. Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni, tworzy się błędne koło a skutki uboczne prędzej czy później i tak dadzą o sobie znać. Ten cudowny niby stan po kawie to jedyni ułuda, za którą każdemu przyjdzie zapłacić…III powód dlaczego nie piję kawy – szybsze starzenieJako dla kobiety jest do dla mnie ogromnie ważna kwestia. Nie chcę aby coś co zależy wyłącznie ode mnie miało prowadzić do szybszego starzenia się mojego ciała. O nie ! Kofeina jest utleniaczem, nie zawiera więc antyoksydantów a dodatkowo pozbawia organizm cennych składników mineralnych. Zauważcie, że po wypiciu kawusi szybko lądujemy w kibelku a i strumień moczu jest mocny i konkretny. Kawa odwadnia, pozbawia nas wody, powodując przesuszenie organizmu. Przy okazji pozbywamy się właśnie minerałów. Wiadomo jaki ma to wpływ na stan skóry, włosów, paznokci czy narządów jest jeszcze gorsza rzecz a mianowicie fakt, że czarnulka powodując wzrost kortyzolu o czym pisałam wyżej, zmniejsza ilość DHEA /dehydroepiandrosteron /zwanego hormonem młodości. Im więcej kortyzolu tym mniej wtóre złudna energia i krążące nieustannie w organizmie hormony stresu nie pozwalają tak naprawdę na głęboki, odprężający sen, który niezbędny jest do procesów regeneracyjnych organizmu. Sen odmładza i to bardzo ale jeśli jest zdrowy, głęboki i wspaniałych właściwości przypisywanych kawie to jedno wielkie oszustwo co teraz mogę stwierdzić na własnym przykładzie. Po okresie odstawienia, który łatwy nie był czuję się o niebo lepiej a sen w końcu zaczął być PRAWDZIWYM SNEM a nie jakimś przewracaniem się z boku na bok. Wcześniej naczytałam się o dobroczynnych właściwościach kawy ponieważ podświadomie szukałam takich informacji aby usprawiedliwić jej picie. Ale to właśnie jelita dały pierwsze znaki, że coś jest nie tak i dzięki nim zaprzestałam „urozmaicać” sobie życie złudną przyjemnością. Kofeina podobnie jak nikotyna podnosi poziom serotoniny dlatego pijąc i paląc, nałogowcy czuja się szczęśliwi i dopóki sobie nie uświadomią będą w tym tkwić do końca. Druga sprawa że większość z nich wcale tego nie chce, ale to już ich problem…IVpowód dlaczego nie piję kawy – zakwaszenie organizmuJeśli chodzi o zakwaszenie organizmu to taki dość drażliwy temat. Jedni uważają, że organizm sam reguluje ph ciała a inni natomiast, że trzeba samodzielnie dbać o to aby odczyn był zasadowy. Ja uważam, że nie zaszkodzi się alkalizować w naturalny i bezpieczny sposób. Kawa posiada odczyn kwaśny i zakwasza organizm a na dokładkę jej środowisko bardzo odpowiada komórkom powód dlaczego nie piję kawy – wpływ na rozwój i pogłębienie osteoporozyNasza czarna dama mimo, że elegancka i wytworna potrafi być zdradliwa i podstępna. Perfidnie wykrada wapń z kości czyniąc w nich spustoszenie, na dodatek zmniejsza wchłanialność wapnia . Bezwzględnie powinny z niej zrezygnować osoby ze stwierdzona osteoporozą. Póki co nie mam problemów z kośćmi ale nie zamierzam być w przyszłości staruszką poruszającą się za pomocą balkonika albo co gorsze leżącą, schorowana i połamaną. O nie! Dlatego też bardziej wolę siebie w roli czarnej damy niż ją spożywać w postaci kawki 😉VI powód dlaczego nie piję kawy – negatywny wpływ na układ sercowo-naczyniowyTo jest bardzo ważne zagadnienie. Po wypiciu kawki zawsze serce szybciej bije, tak nienaturalnie. Nie lubię tego uczucia, chociaż pijąc kawę starałam się nie zwracać na to uwagi. W połączeniu z nikotyną to istny szok dla organizmu. Przez takie właśnie działanie wykończył się mój dziadek nie będąc wcale wiekowym bo liczył zaledwie 64 wiosen. Kilka mocnych, czarnych kaw dziennie, do tego papierosy i rozległe wrzody gotowe a przy tym słabiutkie serce. Nie zamierzam powielać tego schematu, mimo że były czasy kiedy postępowałam podobnie. Na szczęście otrząsnęłam się z tego letargu. Kofeina rozregulowując układ nerwowy przyczynia się do powstawania i rozwoju zaburzeń rytmu serca co również jest mi doskonale znane z sztucznie przez kofeinę reakcja stresowa związana z wydzielaniem do krwi adrenaliny, kortyzolu i katecholamin powoduje wzrost ciśnienia krwi, organizm próbuje obniżyć ciśnienie do odpowiedniego poziomu ale nie trwa to długo gdyż sięgając ponownie po kawkę dajemy znowu kopa. Aparat regulacji ciśnienia zaczyna wariować co może przyczynić się do rozwoju nadciśnienia. Ponad to kawka szczególnie ta wypita po posiłku /mój przypadek 😉 / zwiększa poziom homocysteiny we krwi. Homocysteina to aminokwas za zwiększenie ryzyka powstawania chorób również mieć na uwadze, że kawcia zmniejsza elastyczność i wydajność naczyń krwionośnych. Zaburzając ich pracę powoduje opuchnięcia i obrzęki. Odkąd nie piję kawy pożegnałam się z podpuchniętymi oczami 🙂VII powód dlaczego nie piję kawy – wywołuje depresję Mając na uwadze fakt, że kawa powoduje wieczną huśtawkę hormonów stresu, związaną z tym bezsenność oraz wypłukuje cenne minerały w tym magnez i żelazo, bardzo szybko można popaść w depresję. Wpływ na to ma również fakt sztucznego pobudzania wytwarzania serotoniny – hormonu szczęścia i przyjemności. Jeśli jest to powtarzane może doprowadzić do obniżenia nastroju i w konsekwencji do depresji. Aby można było osiągać przyjemność z picia kawy, potrzeba jej coraz więcej gdyż organizm uodparnia się na dawki i woła o więcej. To prosta droga do uzależnienia i i nieuzależniony człowiek szybko wychwyci negatywne skutki po spożyciu kawy. Jednak osoba uzależniona poczuje przypływ energii, radość, zapał – tylko że to wszystko jest zdradliwe. Taki ktoś po prostu aby poczuć się tak jak należy musi sobie zapodać coś extra. Tak działa każdy znoszę wszelkich dołów a depresja wydaje mi się czymś bardzo strasznym, więc również i dlatego cieszy mnie moja powód dlaczego nie piję kawy – zatrucie pestycydami, zanieczyszczenie Plantacje kaw są olbrzymie i aby przynosiły zysk opryskiwane są przeróżnymi, bardzo szkodliwymi pestycydami. Biznes kawowy jako niebywale dochodowy musi się wszak rozwijać. To dlatego lobby kawowemu zależy aby prawda o działaniu kawy nie wyszła oficjalnie na jaw. Nie jest to trudne zadanie ponieważ dysponują silnym asem w rękawie w postaci kofeiny, która jest silnie uzależniająca /należy do grupy substancji amfetaminopodobnych/ a jak wiadomo zaprzyjaźnić się z nałogiem można bardzo szybko i skutecznie, ale zakończyć tę toksyczną znajomość niestety już o wiele nałogowi kofeiniści nie dadzą nic złego na temat kawy powiedzieć odwalając tym samym ogromną przysługę dla przemysłu tego aby nie zmarnować absolutnie niczego wykorzystuje się wszystkie ziarna czy to chore, zniszczone, podeptane czy nadgniłe. W kawach mielonych czy rozpuszczalnych wszak tego i tak nie widać i nie widać więc miałam ogromną motywację aby zaprzestać popijania kawki. Jak już wspominałam okres odstawienia jest trochę męczący ale w moim przypadku było to łatwiejsze rozstanie z nałogiem niż w przypadku papierochów. Te rzucałam kilkakrotnie aż w końcu się udało. Najgorsze są 3 pierwsze dni, potem już z górki. Po tygodniu zupełnie nie ciągnęło mnie już do do tej pory uwielbiam jej aromat ale teraz raczę się wyłącznie zapachem tak parzonej jak i surowej kawy. Jakość mojego życia się poprawiła, zyskałam na wyglądzie a sen stał się prawdziwym snem i o dziwo teraz potrzebuję go mniej a czuję się bardziej wyspana. W taki to oto sposób zyskałam w bonusie dodatkowy czas, który wcześniej przesypiałam tak naprawdę nie wysypiając się jak należy . Obecnie w moich żyłach nie krążą już hormony stresu i czuję się z tym a może znajdziecie przyczynę Waszych dolegliwości. Ja szukałam wiele lat ale w końcu znalazłam, czego i Wam życzę. Również byłam zaślepiona mitami na tema kawy ale musiałam to przejść na własnej skórze aby dotarła do mnie powaga problemu. Już nie chcę się sztucznie pobudzać, teraz pragnę aby moim normalnym, codziennym stanem była werwa, energia do działania a kiedy poczuję się zmęczona po prostu chcę odpoczywać a nie parzyć sobie kolejne kawki aby zabić zmęczenie i oddać się zwodniczej przyjemności…Popełniłam również film na ten temat więc jeśli masz ochotę mnie pooglądać i wysłuchać, serdecznie zapraszam. Zerknij również tutaj:
Wiele osób nie wyobraża sobie weekendu bez alkoholu. Lampka, kieliszek lub kufel z trunkiem stal się nieodłącznym elementem wolnych wieczorów spędzanych czy to
11 powodów, by zrezygnować z wieczornego drinka Opublikowano: 19:40Aktualizacja: 21:27 Żeby się rozluźnić albo odreagować. Dla smaku, do kolacji, towarzysko. Bo jest wesoło, bo jest smutno, bo po prostu mamy ochotę. Powodów do picia alkoholu jest mnóstwo. A my znaleźliśmy 11 powodów, dla których warto nie pić. A przynajmniej nie codziennie! Osiągniesz inny stan umysłuNareszcie się wyśpiszZłapiesz lepszy kontakt z partneremOdciążysz wątrobę i trzustkęSchudnieszBędziesz lepiej wyglądaćUdowodnisz coś samej sobieZaczniesz uprawiać sportBędziesz mieć czas na refleksjęZweryfikujesz przyjaźnieBędziesz rzadziej chorować Zwłaszcza w czasie sporo dyskutuje się o tym, jak się pije w naszym społeczeństwie oraz kiedy picie staje się problemem. Mówi się o tym, kto i dlaczego nie pije. Szum wokół ukrytego alkoholizmu zapoczątkowała dziennikarka muzyczna Małgorzata Halber, wydając książkę „Najgorszy człowiek na świecie” – o chorobie alkoholowej właśnie, o terapii i uczeniu się życia od nowa. W komentarzach pod wywiadami z nią zrobiło się gorąco. Były starcia i dyskusje na temat tego, co już jest problemem alkoholowym, a co zwykłym kontrolowanym piciem. Potem wszyscy klikaliśmy felieton Jakuba Żulczyka, który w nawiązaniu do książki Halber też opowiedział o swoich nałogach. I tak w mediach zaczęły się rozmowy o polskim piciu. Niedawno spotkałam się ze znajomym, notabene przy winie. Mówi: – Zrobiłem sobie detoks. Nie piję już od trzech dni… Komentarz wydaje mi się zbędny. Może jednak cała ta trwająca dyskusja o alkoholu jest dobrym momentem, żeby przekonać się na sobie, jak to jest z niego zrezygnować? Niekoniecznie na zawsze. Może na kilka dni albo tygodni. Tak czy inaczej, gdy odpuścisz sobie wieczornego drinka czy wino, sporo się zmienia… Osiągniesz inny stan umysłu Propozycja jest prosta: mały eksperyment. Jeśli masz nawyk codziennego kończenia dnia przysłowiową lampką wina – odpuść sobie, powiedzmy, na trzy dni. Nieważne, czy chodzi tylko o dwa kieliszki wina, czy o jednego drinka. Do kolacji wypij ulubioną herbatę. Albo – jak w dzieciństwie – zrób sobie kakao. Po takich dwóch–trzech dniach przerwy naprawdę osiągniesz inny stan umysłu. Będziesz się czuć rześko, pomysły w ciągu dnia same będą ci wpadać do głowy, bez problemu wykonasz nawet trudne zadanie w pracy. Pewnie nie będziesz tak marudna jak zwykle (chyba że narzekanie masz wpisane w charakter). Spróbuj, bo taka świeżość umysłu może ci się spodobać bardziej niż myśl o wieczornym drineczku na rozluźnienie. Nareszcie się wyśpisz Pewnie protestujesz w tym momencie: „Jak to, przecież właśnie kieliszek wina jest dobry na sen”. OK, może i łatwiej jest zasnąć po alkoholu, ale tu chodzi o jakość snu. Zamiast się regenerować, organizm musi metabolizować dostarczony mu alkohol. Nawet jeśli rano budzisz się bez tradycyjnego kaca, to ciężej się wstaje, no i potrzeba dłuższego rozruchu, żeby wbić się w tryb dzienny. Rezygnując z wieczornej porcji wina, dodajesz sobie więcej energii następnego poranka. Nie masz tego nieprzyjemnego posmaku i suchości w ustach, nie czujesz ciężkości na wątrobie. Po prostu ci się chce! W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję: Trawienie, Verdin Verdin Fix, Kompozycja 6 ziół z zieloną herbatą, 2 x 20 saszetek 15,90 zł Trawienie WIMIN Lepszy metabolizm, 30 kaps. 79,00 zł Odporność, Good Aging, Energia, Trawienie, Beauty Wimin Zestaw z lepszym metabolizmem, 30 saszetek 139,00 zł Złapiesz lepszy kontakt z partnerem Alkohol pomaga oddalić się od problemów, ale często jednocześnie powoduje, że oddalamy się też od swojego partnera. Alkohol pomaga się rozluźnić, zdystansować. Często właśnie dla złapania tego dystansu po niego sięgamy. Tym samym jednak łatwo zdystansować się także od partnera, od tego, co ci chce powiedzieć, od jego potrzeb. Jeśli odpuścisz wieczorne relaksowanie się przy alkoholu, może dzięki temu nie oddalisz się od swojej połówki albo wręcz dostrzeżesz, że coś między wami nie gra. Na trzeźwo będzie ci łatwiej zauważyć nawet drobny sygnał i zareagować. Po drinku możesz zupełnie zignorować np. to, że ukochany jest zły, obrażony, urażony. Po alkoholu ocena i otaczającej rzeczywistości, i emocji oraz reakcji ludzi jest po prostu zupełnie inna. Można w ten sposób wiele przegapić… Odciążysz wątrobę i trzustkę Wątroba odpowiedzialna jest za metabolizm alkoholu. Musi go przetworzyć i zneutralizować. Ma niby zdolność do regenerowania się. Ale bez przesady – codzienne picie nawet niezbyt dużej ilości alkoholu to krótka droga do jej zapalenia albo niewydolności. Jeśli wydaje ci się, że dwa kieliszki wina jej nie zaszkodzą, to się mylisz – pomyśl, że aby je zmetabolizować, wątroba potrzebuje aż czterech godzin! Zresztą cierpi nie tylko ona, ale też trzustka. Codzienne picie alkoholu uszkadza jej struktury. A ten organ się nie regeneruje. Odstawienie wieczornego drinka będzie wielkim ukłonem w ich stronę. We Francji, gdzie wino pije się z umiarem, ale ciągle, i do lunchu, i do kolacji, nadmierne spożycie alkoholu zostało zidentyfikowane przez międzynarodowy zespół badaczy jako główna przyczyna zgonów związanych z wątrobą. Naukowcy opublikowali w „The Journal of Hepatology” wyniki badań, które pokazują, że we Francji 69 proc. przypadków raka wątroby to wina intensywnego picia. Schudniesz Jeśli pijesz alkohol codziennie, to jego odstawienie już na dwa tygodnie może oznaczać więcej luzu w pasie i… ze 2 kg mniej. Bo alkohol to kalorie. Jeden kieliszek (150 ml) wytrawnego wina to 100 kalorii, słodkiego już ponad 140, duże jasne piwo dostarcza 245 kalorii, a kieliszek (50 ml) whisky –110 kalorii. Ale to nie wszystko. Drink to jeszcze więcej kalorii, bo przecież poza alkoholem dochodzą dodatki, takie jak cola, syropy smakowe i cukier. Zwolennicy wina też nie mają lekko, bo nawet jak poprzestaną na dwóch kieliszkach, czyli mniej więcej 200 kaloriach, to poczują ochotę na przekąski, bo alkohol wzmaga apetyt. I się zaczyna – a to serek, a to kawałek kabanosa, a to kanapeczka. I nie wiadomo kiedy dorzuciliśmy sobie do dziennego jadłospisu nadprogramowe 500 kalorii. Dużo! Będziesz lepiej wyglądać Pijąc alkohol, odwadniasz organizm. Nerki filtrując krew, usuwają niepotrzebne lub szkodliwe dla organizmu substancje – na przykład właśnie etanol. Żeby przefiltrować krew, w której jest alkohol, potrzebują dużej ilości wody. Po dwóch kieliszkach wina w ciągu około dwóch godzin z moczem stracisz co najmniej pół litra wody. To dużo, zwłaszcza gdy w trakcie picia wina nie pijesz wody. Jeśli odwadniasz organizm, odwadniasz też swoją skórę. Regularne przyjmowanie alkoholu spowoduje, że cera będzie sucha i wrażliwsza na czynniki zewnętrzne, typu zmiany temperatury czy źle dobrane kosmetyki. Wtedy łatwiej o podrażnienia. Przy długotrwałym odwodnieniu twarz traci blask, jej odcień niezdrowo szarzeje, powstają zmarszczki. Do tego alkohol zaburza gospodarkę hormonalną w organizmie i dochodzi do zatrzymania wody. Efekt? Budzisz się z opuchniętą buzią i oczami. Udowodnisz coś samej sobie Z jednej strony kieliszek wina czy piwko co wieczór to nic wielkiego. Z drugiej – skoro nic wielkiego, to zrezygnuj z alkoholu na dwa tygodnie. Przypomnisz sobie, jak to jest funkcjonować zupełnie na trzeźwo, i udowodnisz sobie, że stać cię na to, jeśli chcesz. Poczujesz, że masz pełną kontrolę nad sobą i swoim życiem. Przekonasz się poza tym, jak fajnie jest nie pić – pojawi się ochota na dodatkowe aktywności. Okaże się, że możesz się wyluzować na sto innych sposobów. A po tych dwóch tygodniach abstynencji myśl o wieczornym drinku czy piwie nie będzie aż tak kusząca. Zaczniesz uprawiać sport Prędzej czy później, ale jest duża szansa, że gdy zrezygnujesz alkoholu, aktywujesz się ruchowo. Nie chodzi o to, że nagle zaczniesz biegać maratony. Jednak ponieważ będziesz mieć więcej siły, a twój organizm odżyje, zachce ci się wyjść na spacer. Potem wyciągniesz rower, pojawisz się na zajęciach fitnessu lub jogi, a może odważysz się na crossfit! Uprawianie sportu nie idzie w parze z piciem alkoholu. Po dobrym treningu myśli się raczej o pożywnej kolacji i hektolitrach wody. Będziesz mieć czas na refleksję Czasem dobrze pobyć samemu ze sobą. Bez żadnych dystraktorów, bez towarzystwa innych ludzi i bez… alkoholu. Po prostu pobyć samemu. Dać myślom wolno płynąć swoim torem. Mieć czas i możliwość na refleksję, dać szansę pojawiającym się pewnym uczuciom – czasem przyjemnym, czasem bardziej gorzkim. Ale prawdziwym. Alkohol skrzywia rzeczywistość. Po alkoholu nic nie jest takie, jakie jest naprawdę. Zweryfikujesz przyjaźnie Eliminując codzienny alkohol w swoim życiu, eliminujesz też tzw. znajomych od kieliszka. Czy te przyjaźnie zawarte na ostrym rauszu i ci przyjaciele, z którymi się spotykasz, żeby się napić, będą nadal wartościowymi znajomościami? Odstaw alkohol na jakiś czas, a dość szybko się dowiesz, na kim możesz naprawdę polegać i z kim się dogadujesz i dobrze bawisz również na trzeźwo. Możesz się bardzo zdziwić… Będziesz rzadziej chorować Stres, wysokie tempo życia, nieregularne odżywianie się, brak ruchu… Jeśli do tej listy dodasz alkohol, to osłabienie organizmu gwarantowane. Brytyjscy naukowcy przekonują, że nasza odporność może być niższa nawet przez dobę po wypiciu dużej dawki alkoholu. A wiadomo – osłabiony organizm jest bardziej podatny na infekcje i choroby. To co, dziś zielona herbatka, sok czy kakao wieczorem? Zobacz także Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem. Małgorzata Germak Zobacz profil Podoba Ci się ten artykuł? Powiązane tematy: Polecamy
mI9UBxE. 194 299 277 232 21 255 408 201 407
dlaczego nie piję alkoholu